Co moga robić takie podróżniki jak my gdy większość turystów objada się golonkami w góralskich knajpach w Szklarskiej czy Karpaczu? Mogą zrobić wycieczkę na Szrenicę. Tym razem nudną trasę z Kamieńczyka zastąpiliśmy wjazdem wyciągiem. I był to błąd! Pierwsza część wjazdu minęła nam całkiem przyjemnie, gorzej było gdy wjechaliśmy wyżej, przestaliśmy byc osłaniani przez drzewa i zaczął wiać mroźny wiatr... Zsiadając z wyciągu nie czuliśmy żadnej kończyny, a czekała nas jeszcze podróż do samego schroniska po oblodzonej trasie pełnej starszych pań w kozaczkach na obcasie i chłopaczków w adidasach, ślizgających się niczym panienka demonstrująca figurową jazdę na lodzie. To był pierwszy raz tego popołudnia, gdy pożałowałam, że nasze raki zostały w aucie na dole...
W schronisku milusio - 2 miliony turystów wyciągowców, którzy przyjechali do schroniska zjeść obiad i zrobić siusiu. Tak też i do baru i do toalety kolejki były kilometrowe. Zeby totalnie nie popaść w depresję turystyczną postanowiliśmy wyruszyć na Śnieżne Kotły. I to była dobra decyzja. Pogoda przepiękna, śnieg zmrożony - bez ryzyka zapadania się w niego no i przepiękne widoki na całej trasie. Droga w dwie strony bardzo przyjemna - pomimo wkurzających, nie zwracających uwagi na piechurów narciarzy na biegówkach. Większość zdecydowanie porwała się z motyką na słońce i ledwo wyrabiała na zakrętach i większych spadkach terenu. Nie wspomnę już o nadmiernej prędkości, jednak cudowne widoki rekompensowały wszystko.
Po powrocie na Szrenicę już całkiem na luzie mogliśmy się posilić bez kilometrowej kolejki do baru - ostatni transport na dół właśnie odjechał, stąd takie przerzedzenie. Ja jak zawsze na Szrenicy polecam naleśniki z jagodami.
Pełni sił juz po zmroku wyruszyliśmy na dół. Droga ciężka, lód i wyślizgany śnieg - po raz kolejny tęskniłam za naszymi nowymi rakami. Gdy dotarliśmy pod wyciąg okazało się, że jesteśmy jedynym autem na całym parkingu. Cóż, czas do domu. :)